środa, 21 lutego 2018

Ostatni post, zapraszam na mojego nowego bloga: mistrzrektuacji.pl

To będzie mój ostatni post na blogu.
Po długiej nieobecności ostatni post? Szału nie ma, wiem. :)
Długo mnie było, pochłonęło mnie po prostu życie.

Nie będzie nowych postów ani o zdrowym żywieniu, ani o treningach.
Dlaczego? Ponieważ nie jest to już sensem mojego życia oraz dlatego, że w tej dziedzinie osiągnęłam już wszystko, co chciałam.
Zaplanowałam, że przebiegnę maraton, przebiegłam.
Zaplanowałam, że będę zdrowo się odżywiać i już naprawdę długo zdrowo jem. Stopniowo wprowadzałam dobre nawyki żywieniowe, aż teraz, mogę powiedzieć, że odżywiam się zdrowo.
Moje posiłki pełne są warzyw i owoców, odstawiłam słodycze, teraz jedyne, które jem, to takie, które sama upiekłam i w których składzie, wiem co się znajduje. Nie jem chipsów, nie jem dziadostwa na mieście. Ostatnio wracając z nart, piekielnie głodna zatrzymałam się w McDonald's, po wielu miesiącach niejedzenia tego typu shitów i zjadłam, ale mi nie smakowało i tylko żałowałam. Nie smakują mi już niezdrowe rzeczy, oduczyłam się, po prostu :) Alkohol piję, bardzo sporadycznie. Nie lubię mieć kaca, nie lubię się następnego poranka źle czuć oraz lubię się wysypiać, a po alkoholu ciężko o dobry, spokojny sen.
Zaprzyjaźniłam się z ksylitolem (używam go np. do wypieków, zamiast cukru), olejem kokosowym nierafinowanym oczywiście, młodym jęczmieniem, siemieniem lnianym, ostropestem, chią, jagodami goji, daktylami, własnoręcznie robionym masłem orzechowym i innymi mniej lub bardziej super foods. Czy są takie wspaniałe? Nie wiem, można znaleźć różne opinie, moim zdaniem z umiarem nie zaszkodzą na pewno. :) Codziennie robię wszelakie warzywne, owocowe koktajle, w ten sposób mogę przemycić do diety jarmuż, szpinak, seler naciowy i wiele innych. Na drugie śniadanie często jem owsiankę, do której wrzucam, co tylko zdrowego mam pod ręką, Mogłabym opowiadać i opowiadać, co jem, dlaczego jem, ile jem. Nie ma to sensu, jest wiele dobrych stron o "byciu fit", gdzie ten temat był wałkowany wielokrotnie. Ja nie wariuję na punkcie jedzenia, odstawiłam całe jedzeniowe dziadostwo, które w siebie wrzucałam, na rzecz, tego co w moim mniemaniu zdrowe i po kolei, miesiąc po miesiącu wprowadzałam jakieś fajne nawyki żywieniowe do diety. Cel zrealizowany.
Zaplanowałam, że będę aktywna fizycznie i jestem. Średnio jestem na treningu 3 razy w tygodniu, plus 5 dni w tygodniu pokonuję pieszo drogę do i z pracy (łącznie 6km). Co ćwiczę? Aktualnie zakochałam się w squashu, więc minimum ten squash jest raz w tygodniu, a czasem więcej. Do tego minimum 2 razy w tygodniu trening siłowy. Do cieszę się bardzo, gdy raz na 2 tygodnie w sezonie zimowym uda mi się pojechać na narty. Niewiele biegam ostatnio, od biegania wolę squasha. :) Całkowicie luźne podejście. Gdy mam trochę więcej siły, jestem częściej na treningu, gdy mam tej siły trochę mniej, a do tego niewiele czasu, jestem rzadziej. Jak mi się uda być na treningu 3 razy w tygodniu, to jestem z siebie zadowolona. Nie robię tego ani dla sylwetki, ani dla jakiegoś planu, czy dlatego, że to modne. Robię to, bo dzięki temu jestem szczęśliwsza, odstresowana i lepiej się czuję.
Zapytacie pewnie co na to wszystko moja sylwetka? :)
Chyba dobrze. :) Rzadko się ważę albo mierzę, ale sądząc po ubraniach, chyba bez zmian.
Mam 27 lat, nie mam cellulitu, ani rozstępów, noszę rozmiar s lub xs. Przy wzroście 170cm, mam wymiary 90x60x90 plus minus 2 cm. Chyba jest ok. Tak naprawdę nie jest ważne ile się waży albo ile się ma cm w pasie. Ważna jest samoocena i świadomość własnej kobiecości.
Uważam, że jestem przeciętna, jeśli chodzi o urodę i o wygląd, ale dobrze się czuję we własnym ciele. Przepracowałam swoje wszystkie kompleksy. Nie jestem już nastolatką, jestem kobietą i lubię swoją kobiecość. Nie liczę kalorii, nie mam restrykcyjnej diety, nie zabraniam sobie niczego. Ja po prostu każdego dnia wybieram.
Wybieram, czy leżeć przed telewizorem, czy iść na trening.
Czy wstać wcześniej przed pracą i zrobić koktajl na drugie śniadanie, czy jeszcze smacznie pospać  i zjeść byle co na drugie śniadanie, np. batona.
Czy w niedzielę się polenić, czy upiec ciasteczka owsiane, przygotować zdrowe przekąski i lunchboxy na następny dzień.
Czy zjeść dziadostwo na mieście, czy wrócić do domu i zjeść coś zdrowszego.
Czy zrobić domowe, zdrowe batony lub inne przekąski, czy zapychać się kupnymi.
Czy wstać w sobotę o 8 i pójść na squasha, czy sobie odpocząć.
Wybieram również, czy tkwić w swoich kompleksach, czy zaakceptować siebie, taką jaka jestem.
Jeśli wkurza Cię, że masz oponkę na brzuchu, to ją zrzuć, ale jeśli wkurza Cię, że masz krzywy nos, to odpuść sobie i zaakceptuj to. Skup się na swoich pięknych oczach i pełnych ustach i podziękuj, że takie dostałeś.
Odpuśćmy sobie. Po prostu, odpieprzmy się od siebie wreszcie. Bądźmy sobą i zaakceptujmy siebie, takiego, jakim jesteśmy. Wyluzujmy i nie dajmy sobie wmówić, że musimy to, to i to.
Nic nie musimy, my możemy!
Życie składa się z wyborów. Zdrowa dieta i ruch w moim mniemaniu służą zdrowiu i dobremu samopoczuciu. Fajna sylwetka to tylko bonus.
Z szacunku do siebie wybieram aktywność i zdrowe odżywianie, nie z mody, albo z poczucia, że muszę. Nic nie muszę i Ty też. :) MY MOŻEMY! :)

Wracając do tematu posta, jest to mój ostatni wpis na tym blogu.
Otworzyłam natomiast innego bloga, w którym opisuję wszystko związane z rekrutacją. Jestem w tym temacie specjalistą, a niestety obserwuję, że wielu ludzi ma problem z otrzymaniem pracy, o jakiej marzy, dobrym zaprezentowaniem się na rozmowie kwalifikacyjnej, wynegocjowaniem podwyżki itd.
Chcesz zmienić pracę, pójść po podwyżkę lub awans? Nie wiesz jak napisać CV albo wysyłasz je i nikt nie odpowiada? Albo może zaprosił Cię w końcu ktoś na rozmowę, ale nie wiesz jak się do niejprzygotować?
Wbijaj na mojego bloga - mistrzrekrutacji.pl
Serdecznie zapraszam.

A czytelnikom datewithfit, życzę wszystkiego co, najlepsze! Bądźcie szczęśliwi! :) Po prostu! :)








sobota, 31 października 2015

Sezon na wciągnięty brzuch zakończony.. ;) Mimo to nie daj się jesieni!

Wyzwania 'piękna figura do lata' już dawno zakończone. Krótkie spodenki, mini spódniczki i topiki pewnie już pochowane głębiej w szafie, w końcu już najwyższa pora na swetry i kurtki. Jak nie dać się jesieni? Jak znaleźć motywację do ćwiczeń w deszczowe i ponure dni, kiedy w końcu nie trzeba wciągać brzucha?:) 



Dla mnie osobiście dużo łatwiejsze jest wyjście pobiegać w słoneczny, ciepły dzień. Obecnie dzień jest krótszy, szybciej robi się ciemno. Nie brakuje powodów do zrezygnowania z treningu.



Nie czekaj na wymarzoną pogodę. Spróbuj siłowni, zajęć zorganizowanych albo ćwiczeń w domu. Nie szukaj wymówek.

Jesień kusi.. Po co się męczyć skoro można by włączyć film, opatulić się kocykiem i podjadać chipsy?


Nie trać formy, ani tego, co osiągnęłaś, do tej pory. Jesień to dobry czas na podsumowanie formy, zrobienie rachunku sumienia ze zrealizowanych celów i osiągniętych rezultatów. To prawda, że możesz przytyć, bo ukryjesz to pod swetrem, ale nie warto. Podejmij któreś z wyzwań sylwestrowych i zacznij nowy rok inaczej. Nie od postanowień: 'zacznę ćwiczyć', a od postanowień: 'będę kontynuować regularne ćwiczenia'. Bądź z siebie dumna 1. stycznia. Nie bądź tą z wielu biegnących w popłochu 3. stycznia do siłowni, bądź tą, która będzie kontynuować swój plan treningowy i krok po kroczku osiągnie wymarzone rezultaty.

Nie daj się jesieni! Walcz o piękną sylwetkę niezależnie od pogody i pory roku; rób swoje i nie przestawaj! :) 

Pozdrawiam,
Ajwonkaa

sobota, 17 października 2015

Kilka miesięcy bez ćwiczeń, ale z dietą - efekty. ZAUFAJ SWOJEMU ORGANIZMOWI!

Heejj.. po przerwie ;)

Za dużo w pracy, za dużo nadgodzin, zbyt wiele czasu na studiach, mało czasu na życie prywatne, jeszcze mniej na bloga.. W każdym bądź razie, cieszę się, że już jestem! ;)

Nie będzie to łatwy post i długo myślałam, jak go sformułować, by nie zadziałał na nikogo demotywująco. Przez ostatnie miesiące potrafiłam pracować od 7 rano do 1 w nocy.. tak, to prawda. Pomijając temat pracoholizmu, nie miałam czasu na nic, a już na pewno nie na ćwiczenia. W skrócie: mam za sobą kilka miesięcy naprawdę sporadycznych ćwiczeń, ale na szczęście z prawidłowym bilansem kalorycznym (stres i brak czasu nie sprzyja podjadaniu). 

Każdy, kto zetknął się z tematem diety i ćwiczeń, na pewno nie raz słyszał, że na idealną sylwetkę składa się w 80% to dieta, a ćwiczenia to jedyne 20%. Ja też znałam ten frazes, ale nie ma się co oszukiwać, nigdy w niego nie wierzyłam. Ćwiczenia sprawiały mi zawsze radość, dieta była problematyczna i męczyła. Kilka lat temu miałam nawet motto; 'skoro biegam, mogę jeść wszystko, bo przecież spale te kalorie'. Wprawdzie zmądrzałam, ale i tak zawsze bardziej ceniłam ćwiczenia niż dietę. I wiecie co? Wystarczyło kilka miesięcy życia na intensywnych obrotach, bym wreszcie przekonała się na własnej skórze o wyższości diety nad ćwiczeniami.

źródło: www.motywujemy24.pl

Zmniejszyłam ćwiczenia, aż doszłam do jednego treningu na tydzień. Myślę, że ratowało mnie troszkę to, że chodzę do pracy, z pracy i praktycznie wszędzie na nogach, więc miałam chociaż 40 minut, do godziny spaceru dziennie. Do tego duży stres i brak czasu sprawiał, że nie myślałam o jedzeniu, nie miałam na nie czasu, jadłam tak żeby przeżyć. Pewnie wywołam tym, co zaraz napiszę burzę, ale powiem tak: zdałam się całkowicie na mój organizm. CAŁKOWICIE. Jadłam, gdy czułam głód, potrzebowałam owoców, jadłam owoce, pachniała mi szynka, jadłam szynkę, otwierałam lodówkę i leciała mi ślinka na ser biały, jadłam ser biały, marzyłam o czekoladzie, pozwoliłam sobie na czekoladę. Nie pilnowałam się, nie liczyłam kalorii, nie podjadałam, nie obżerałam się. Powtórzę jeszcze raz, TOTALNIE ZAUFAŁAM SWOJEMU ORGANIZMOWI. Zdarzyło mi się zapomnieć o jedzeniu, ale organizm/żołądek/albo potoczne kiszki (te, które marsza grają), przypominały mi: 'ej, mała, zjedź coś, jesteśmy głodni, potrzebujemy paliwa!'. Nie pilnowałam godzin między posiłkami, tego, że nie można jeść ileś godzin przed snem albo że owoce to tylko do 13. Jadłam jak potrzebowałam, nie ćwiczyłam.. i wiecie co? Zeszczuplały mi nogi, zszedł z nich nadmiar mięśni i zniknęły kompleksy.. To dopiero paradoks, ćwiczyć, żeby mieć piękne ciało i nóżki, a w konsekwencji aż za bardzo się umięśnić i nabawić się kompleksów.. Kobieta potrafi nie takie rzeczy robić! :D

Wracam powolutku do ćwiczeń, biegam raz - dwa razy w tygodniu po 30 minut, dalej spaceruje, czasem pojadę w góry na pieszą wycieczkę, czasem wsiądę na rower. Bez spiny, bez planów treningowych, bez presji, nie 6 dni w tygodniu po 2 godziny dziennie. Jem zdrowo, czasem pozwolę sobie na coś niezdrowego, ale potem w sumie żałuję, bo lubię się czuć lekko. Rzadko piję alkohol, bo boli mnie na drugi dzień po nim żołądek. Słucham mojego organizmu, a on daje mi znać, że nie lubi kebaba, źle znosi piwo, colę i w sumie to lubi wodę, zieloną herbatę i ciemnie pieczywo. Dzień przed okresem zjadam 3 paczki chipsów i 2 czekolady, pozwalam sobie na to, bo wiem, że to jeden taki dzień w miesiącu.

źródło: www.google.pl

Czy wrócę do ćwiczeń? Oczywiście! Ale chcę to zrobić powolutku i nie chcę żyłować organizmu. Biegam teraz 5-6 km w tempie komfortowym, z którym dawniej biegłam 25 km. Treningi sprawiają mi przyjemność i nie chcę przesadzać. Zimę chciałabym spędzić na crossficie. Wrócę do regularnych treningów, ale już rozsądniej. 

Kojarzycie te momenty mega motywacji? 
- 'Zrobię cudowną sylwetkę do wakacji'
- 'Schudnę do sylwestra'
- 'Pozbędę się boczków do ślubu'
- 'Zaczynam od poniedziałku i naprawdę dam czadu!'
- 'Dobra, biorę się za siebie! Zaczynam super plan treningowy i osiągnę boski efekty! Motywacja max!'

To są momenty, w których narzucamy sobie mocne, intensywne i długie treningi. Nagle okazuje się, że ćwiczymy po 2-3 godzinny dziennie, 6 dni w tygodniu - sama to przeżyłam. A motywacja jest tak mocna, endorfin masa, więc nie chcemy zmniejszyć treningu, a wręcz: mocniej, szybciej i więcej!

Zawsze wtedy zastanawia mnie, co gdy przestaniesz nagle ćwiczyć? Co gdy nie zmniejszysz ilości spożywanych kalorii i zmniejszysz trening z 2 godzin do zera? Co się stanie? Jeśli się nie będziesz pilnować, to przytyjesz! Bolesne, ale prawdziwe.. 

Droga kobieto, jak długo będziesz sobie mogła pozwolić na 2 godziny treningu dziennie? Bez względu na to, ile masz lat, czy 15, czy 20, czy 30. Jeśli nie jesteś z zawodu trenerką fitness, lub inną wychowanką AWF-u, prędzej czy później, nadejdzie w życiu taki moment, w którym zabraknie czasu na regularny trening. Niestety, my kobiety mamy przesrane, większość chce mieć rodzinę i dzieci.. Nie ma się co łudzić, prawdopodobnie wiele z nas czeka, o ile już tego nie doświadcza, praca na pełnym etacie, wychowywanie dzieci, prowadzenie domu, opieka nad mężem - celowo piszę opieka, bo w niektórych przypadkach nie wiadomo, czy więcej uwagi wymagają dzieci, czy mężczyzna.. :D O ile nie masz gosposi, sprzątaczki albo faceta, który kocha gotować i sprzątać - masz albo będziesz mieć przesrane.. i nie wiesz, czy w natłoku obowiązków nie zaprzestasz treningów..xD Nie mam dzieci, nie mam jeszcze męża, ale trochę za bardzo poszłam w pracę i uciekło parę miesięcy ćwiczeń. Czasem dopadną Cię problemy albo choroba, to samo. Nie mam zamiaru uprawiać tutaj czarnowidztwa, ale chcę uświadomić z całą mocą, że NIE WARTO PRZESADZAĆ Z ĆWICZENIAMI, A DIETA NAPRAWDĘ ROBI ROBOTĘ! ;) 

(Bardzo przepraszam Panów, czytelników za ten bezpośredni zwrot do kobiet, ale macie w życiu trochę lepiej, w niektórych względach.:) )

Co do mnie.. polubiłam swoje ciało, o dziwo nie straciłam na jędrnośći, zniknęły mi zbyt duże mięśnie na nogach, które przyprawiały o giganryczne kompleksy, marzy mi się crossfit, ale nie chcę już przesadzać. Wszystko rozsądnie, a zwłaszcza jedzonko. Dlaczego pediatrzy pozwalają dzieciom decydować, o tym co jedzą? Nawet w obliczu tygodnia jedzenia samych ziemniaków? Bo dziecięcy, nieskażony jeszcze organizm doskonale da sobie radę sam i skoro potrzebuje wartości odżywczych z ziemniaków, to będzie je przyswajał tak długo, aż będzie to konieczne.WCIĄŻ UFAM SWOJEMU ORGANIZMOWI CAŁKOWICIE I CHYBA NIE WYCHODZĘ NA TYM ŹLE, BO TRZYMAM WAGĘ I NIE KATUJĘ SIĘ. 


Ps. Mówiąc dieta, nie mam na myśli absolutnie diet Dukana i innych pseudocudów. Mówiąc DIETA, myślę; zdrowe, racjonalne odżywianie, dostarczanie potrzebnych składników odżywczych i witamin, niewielka ilość świństw. Niewielka, a nie zerowa - bo jesteśmy tylko ludźmi, a od 1 paczki ciastek od święta nikomu nie zrobiły się fałdki na brzuszku. :) 

Pozdrawiam Was dziś nieco poważniej i rozsądniej, z nadzieją, że nie zdemotywowałam nikogo, a zwróciłam uwagę, że rozsądek i dieta to jednak ważne słowa. :) 
Ajwonkaa

piątek, 12 czerwca 2015

A Ty? Umiesz walczyć z podjadaniem?

Dzień, jak co dzień.. Wracasz do domu, ze szkoły/pracy/skądkolwiek, zjadasz obiad, niby nie jesteś głodna, ale coś tam byś jednak chętnie zjadła.. Siedzisz, czekasz aż nadejdzie uczycie sytości i zapomnisz o jedzeniu..ale im dłużej siedzisz i im dłużej czekasz, tym mocniej czujesz, że musisz, no po prostu musisz coś przegryźć! W końcu kapitulujesz, idziesz do kuchni, otwierasz lodówkę.. i jesz.. i jesz.. i jesz.. a jak już nie masz siły, to wracasz do pokoju, siadasz i masz ochotę płakać.. Bo czujesz się nagle wielka, gruba, a do tego masz ogromne wyrzuty sumienia.. 

Znasz ten schemat? Miewasz takie dni? Jak walczyć z podjadaniem?:)

Oto moje patenty:
  • Zdjęcie bardzo, ale to bardzo otyłej kobiety na lodówce, najlepiej podczas jedzenia
  • Szklanka wody, gdy chce Ci się jeść, a wiesz, że nie jesteś głodna, nie pomaga? Następna szklanka wody i następna.. Po 3 szklankach powinno zadziałać ;)
  • Zmień nawyki - zawsze do filmu jesz chipsy? Zrób zieloną herbatę i pokrój marchewki. Przecierpisz kilka dni, a w końcu się przyzwyczaisz. 
  • Nie miej czasu myśleć o jedzeniu. Tak sobie zaplanuj dzień, żeby był wypełniony po brzegi i nie było czasu na szukanie jedzenia.
  • Mięta - czasem wystarczy umycie zębów i apetyt spada.
  • Usunięcie z lodówki wszystkiego, co kusi i jest niezdrowe. Jeśli po otworzeniu lodówki znajdujemy warzywa, jogurty naturalne i serki wiejskie, to aż ciężko podjadać ;) 
  • Pomalowanie swojego pokoju na niebieski kolor - obniża apetyt. Totalny masochizm to pomarańczowe ściany w pokoju - pomarańczowy stymuluje apetyt. 
A jeśli mimo to potrzebujesz przekąski, wybierz coś zdrowego: owoce, warzywka, orzechy.. ;) 



W celu rozpoznania wroga, kilka memów; 






A Ty jak radzisz sobie z podjadaniem?

Pozdrawiam,
Ajwonkaa

sobota, 23 maja 2015

Pora na coś spokojniejszego - pilates ;)

Po morderczym Insanity zapragnęłam troszeczkę odpocząć. Nie chodziło mi jednak o leżenie na kanapie, a o nieco spokojniejsze ćwiczenia. ;) Wybór padł na PILATES.

O ile dynamiczne i intensywne ćwiczenia lubię wykonywać w domu, o tyle do pilatesu nie jestem w stanie się zmusić. Narodził się więc pomysł spróbowania zorganizowanych zajęć. Wraz z koleżanką zapisałyśmy się na pierwsze zajęcia. Oczyma wyobraźni widziałyśmy już siebie jako smukłe, gibkie i bardzo rozciągnięte. Z niecierpliwością oczekiwałyśmy na pierwsze zajęcia, aż wreszcie nadszedł ten dzień. Zajęcia miały się rozpocząć o 20, więc na ten dzień zaplanowałyśmy sobie trzydziestokilometrową rundkę rowerami, szybki prysznic, a potem pilates na zwieńczenie dobrego fit dnia.

www.dobryruch.pl

Zaczęło się nie najlepiej. Rowery się przeciągnęły, więc na pilates wpadłyśmy zziajane i odrobinkę spóźnione. Ale pełne dobrych chęci złapałyśmy matę i dołączyłyśmy do grupy. Prowadząca pokazała nam kilka wskazówek jak wykonywać prawidłowo ćwiczenia. Starałyśmy się je robić jak najlepiej, następnie przyszła pora na mięśnie brzucha, następnie kilka ćwiczeń na pośladki i uda (ćwiczenia bardzo podobne, jak te z mel b), dalej rozciąganie kręgosłupa (moja myśl: ale super, wreszcie mam czas poleżeć, poodychać i zadbać o kręgosłup), dalej rozciąganie nóg. Minęło około 40 minut, myślę: super, trochę poleżałyśmy, rozgrzewka zrobiona, teraz zacznie się prawdziwy trening, już się nie mogę doczekać. Nasze wrażenia były jak najbardziej pozytywne i oczekiwałyśmy dalszego ciągu treningu, aż tu nagle zajęcia zwyczajnie się skończyły... Generalnie poleżałyśmy trochę, kilka wdechów, machnięć nogą i brzuszków, szybkie rozciąganie i koniec.

Nie wiem czy trafiłyśmy na kiepskie zajęcia, czy może tak wszędzie wygląda pilates.. Zdecydowanie po nim nie stałyśmy się gibkie i rozciągnięte, co gorsza podejrzewam, że nawet po pół roku zajęć nie byłoby świetnych rezultatów. Jestem zaskoczona, bo przeczytałam mnóstwo artykułów zachwalających pilates. Miało być tyle plusów, jest rozczarowanie.

Co gorsza na te zajęcia uczęszcza wiele kobiet w średnim wieku, z nadzieją na poprawę sylwetki. Każda aktywność jest dobra, ale jeśli ktoś chce zrzucić troszkę ciałka to taki trening, na którym byłam, nawet dwa razy w tygodniu da bardzo niewiele. Zwłaszcza, jeśli na pilates jedzie się samochodem, następnie spokojne ćwiczenia 40minut, a potem duża kolacja, 'bo przecież poćwiczyłam i mogę'. Nie chce absolutnie skreślać, ani negować pilatesu, ale gdzieś głęboko w głowie świta mi myśl, że bombarduje się nas tezami, że takie, a takie ćwiczenia są super, dają rewelacyjne efekty w postaci rewelacyjnej sylwetki w szybkim czasie itd. A może czasem lepsze są najprostsze rozwiązania? Zwykły spacer, bieganie czy rower i mniej spożywanych kalorii? :)

Jednak z racji, iż uważam, że w życiu trzeba wszystkiego spróbować, teraz pora na wypróbowanie reszty rodziny: jogi i callaneticsu. ;) Może tu będzie więcej szczęścia.


Ciekawa jestem, czy ktoś z Was ma dobre wspomnienia związane z pilatesem i może śmiało polecić taki typ aktywności.

Zresztą bez względu, czy jesteście fanami pilatesu, czy też nie, najważniejsze to znaleźć motywację do ćwiczeń. ;) Miłej soboty wszystkim! :)



Pozdrawiam,
Ajwonkaa